Wojtek w Lesznie
W ramach oferty Centralnej Szkoły Szybowcowej zatytułowanej „trening z mistrzem”, nasz aeroklubowy kolega szybownik Wojtek Fajga latał z Januszem Centką na szybowcu Arcus. Nie wiadomo co jest bardziej ekscytujące, czy lot z wielokrotnym mistrzem świata i nabyte cenne doświadczenia, czy kontakt z jednym z najnowocześniejszych (i najdroższych) szybowców świata. Z pewnością obydwa te czynniki składają się na wspaniałą przygodę.
Dzień klasycznie zaczął się od odprawy przedlotowej czyli omówienia sytuacji pogodowej i możliwości przelotowych oraz zapoznaniem się z urządzeniami szybowca. Z punktu widzenia zwykłego aeroklubowego szybownika Arcus ma „parę” detali więcej przede wszystkim związanych z silnikiem do samostartu jak i bogatego wyposażenia nawigacyjnego. Reszta niby taka sama, wario, prędkość i wysokość, ale wszystko sprzężone razem z głównym komputerem LX 9000. Trudno się nauczyć jego obsługi podczas krótkiej odprawy, ale wygląda to na intuicyjną dla ludzi powszechnie używających „lusterka”. Poza tym okno główne ma wystarczającą ilość potrzebnych do lotu informacji. Z odprawy wynikało, że dla tej klasy szybowca uda się tego dnia przelecieć około 550-600 km. Hm… dla nas to niecodzienny wynik. Odległość tę jednak i czas trzeba było podzielić na 2 osoby. Decyzją mistrza Wojtek poleci drugi, a w planie są dwie dwustu kilometrowe trasy. Po precyzyjnym obliczeniu ilości wody do warunków zatankowaliśmy szybowiec i wyważyliśmy balastem wodnym w ogonie i pojechaliśmy na start. Tutaj okazało się jaką wielką wygodą jest silnik do startu. Tak naprawdę potrzebna jest jedna osoba do podtrzymania skrzydła i już po paru chwilach szybowiec jest w powietrzu i szuka termiki. To poszukiwanie również nie trwało zbyt długo, bo po zaledwie 3 minutach pan Janusz zaczepił się pod tłustym cumulusem „wykręcił podstawę” i tyle go widzieliśmy. Z Wojtkiem spędziliśmy czas na rozmowie z naszym znajomym instruktorem na kwadracie, żeby po niecałej 2,5 godzinie przywitać Arcusa ponownie. Mocno zadarty przy lądowaniu przyziemił i zaraz był gotowy do zmiany załogi. Starliśmy muchy ze skrzydła spuściliśmy trochę wody, bo warunki słabły i Wojtek wystartował. Tym razem poszukiwania trwały dłużej, a piękne poranne cumulusy zamieniały się w rozlane placki. Po kilku minutach Arcus wciągnął silnik i bardzo długo się wykręcał. Warunki były wyraźnie słabsze, ale po osiągnięciu wysokości startowej ruszyli w trasę. Piszącemu te słowa w tak zwanym międzyczasie udało się zwiedzić teren po grzędach Puchaczem, kiedy Arcus wrócił po około 3 godzinach rosząc leszczyńską trawę pióropuszem spuszczanej wody ze skrzydeł lądując z przelotem pod hangarem. Z zazdrością przyglądałem się wysiadającemu z Kabiny Wojtkowi, któremu nie mógł się odkleić uśmiech. Pierwsze wrażenia? Cicho, szybko, dużo nogi i trzeba mocno podtrzymywać lotką w krążeniu. Prędkości przelotowe wyszły w okolicach 97 km/h co w tych warunkach było bardzo dobrym wynikiem. Nauka? No cóż. Na większość decyzji taktycznych Wojtka pan Janusz odpowiadał „Ja bym poleciał inaczej”, ale takich lotów trzeba by wykonać co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście aby mówić o widocznym postępie. Najważniejsze jednakże jest realizowanie marzeń, a to się Wojtkowi tego dnia na pewno udało. Gratulacje.